Site Loader
Turniej tenisowy Kopra

Na turniej Kinder Joy of Moving mojego syna przyjechałem kibicować mu niemal prosto z własnych zawodów. To był pierwszy Turniej tenisowy Kopra z okazji 115-lecia mojego I Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Łodzi. Koledze, który do mnie zadzwonił zapytać jak mi poszło – tłumaczyłem, że gram w tenisa wyłącznie amatorsko. Raz na pół roku i tylko po to, by pokazać synowi, że się z nim solidaryzuję.

„Jeśli solidarność – to tylko walcząca!

Dokładnie pod tym hasłem realizuję postulat pokazywania swoim dzieciom, że tata też może stanąć i staje do rywalizacji sportowej. Czasem się udaje, a czasem kompletnie nie. Czyli nie ma tragedii, gdy zdarzy się przegrana. A życie toczy się dalej. Tak zresztą staram się działać w relacji do pozostałej dwójki moich dzieci, które również uprawiają sport. Kolega, były zdolny sportowiec, ojciec dwójki dzieci, które uprawiają siatkówkę i taniec – doskonale mnie zrozumiał. Tym razem mój syn mnie nie widział w akcji bo przebywał na obozie sportowym. Jednak dokładnie mnie przepytał jak mi się grało i czy coś wywalczyłem. Opowiedziałem bez ściemy i koloryzowania, że przegrałem w kategorii „Open” z trenującym tenis szesnastolatkiem. A w kategorii „30+” z sześćdziesięciolatkiem, który biega po korcie … pięćdziesiąt lat i jeździ ciągle na turnieje, w tym międzynarodowe, zajmując tam wysokie miejsca. A w wolnych chwilach uprawia triathlon. Drabinka turniejowa jest bezwzględna i kto startuje w turnieju tenisowym w systemie pucharowym – zna ten smak opuszczania zawodów pierwszego dnia…

Spojrzeć przeciwnikowi prosto w oczy

Opowiedziałem synowi co mi nie szło, jakie błędy popełniłem i co muszę poprawić aby moja gra była bardziej skuteczna. Taka autorefleksja i wnioski po przegranej to także nauka dla dziecka, że trzeba to samemu przeanalizować. Może niekoniecznie się winić i samobiczować. Przepracować to szybko w głowie, by wiedzieć na co zwrócić uwagę dalej, co ćwiczyć i trenować w najbliższym czasie. Choć tutaj ostateczne zdanie i tak powinien mieć trener. „Mój” szesnastolatek przegrał z innym szesnastolatkiem, co mnie nie dziwi, bo było jeszcze kilku innych trenujących szesnastolatków z rankingiem PZT i grali całkiem fajnie. A starszy „kolega ze szkoły” wygrał cały turniej w kategorii „Open”. Obu im zresztą życzyłem powodzenia, gratulowałem po naszych meczach i dziękowałem w pewnym sensie za to, że mnie złoili. Dlaczego? Dzięki nim doświadczyłem tego, czego średnio raz w miesiącu doświadcza mój syn: jak trudno jest stanąć na korcie, dobrze się rozgrzać, spojrzeć przeciwnikowi prosto w oczy. A potem po szybkim losowaniu – rozpocząć walkę. Rozpocząć i skończyć – najlepiej jak się umie i może najlepiej w danym dniu.

Nagle człowiek rozumie wszystko

W ocenie gry własnego dziecka podczas turnieju kusi by wszystko racjonalizować. W rezultacie wpada się w pułapkę „Ja bym to zagrał tak i tak”, „Szkoda, że nie zagrał tam”, „Mógł przecież wytrzymać ten atak i sam potem zaatakować”. Kibicowi (dorosłemu człowiekowi) łatwo się mówi… Trudnej to wykonać. Dlatego tym bardziej warto wyjść samemu na kort co jakiś czas jako kibic i rodzic, by zobaczyć, przekonać się jak to jest. Wziąć rakietę w dłoń, zebrać się i skoncentrować, a potem walczyć czyli próbować pokonać własne słabości i a jeśli się uda – pokonać przeciwnika. Odpowiedzi na wiele pytań i wątpliwości pojawiają się szybciej niż piłka po naszej stronie kortu zagrana przez dobrego zawodnika. Nagle człowiek rozumie wszystko to, co dręczy go na trybunach kiedy był minimalny out, piłka trafiła w taśmę, nie udało się zagrać precyzyjnie loba, skrót był niewystarczająco krótki, niefartownie zdarzyło się uderzenie ramą. I tak dalej…

Patrzeć inaczej

Ta praktyczna lekcja pokory, zderzenie z rzeczywistością sportową i specyfiką tenisa, który jest nazywany grą błędów – wszystko to powoduje, że nieco inaczej patrzy się potem na grę swojego dziecka. Choć emocje wcale nie znikają i w głowie pozostają małe demony, które kuszą by zapomnieć o własnych doświadczeniach i dalej racjonalizować. Często podczas turniejów syna rozmawiam z ojcami i matkami innych dzieci, uczestników tych samych rozgrywek. Pytam ich czy sami grają. Jedni są świetni i mają osiągnięcia amatorskie. Inni dopiero się wkręcili w ten sport dzięki dziecku. A jeszcze inni nie zamierzają wziąć rakiety do ręki, bo to domena ich dziecka i „oni w to nie będą się bawić”. Ci pierwsi są mocno wyedukowani i pewnie wiedzą dużo więcej na ten temat ode mnie. Często bowiem słyszę od nich fachową uwagę, spostrzeżenie i autorefleksję. Drudzy prawdopodobnie podświadomie czują, że taka „terapia” czy solidarność z dzieckiem ma sens, ponieważ opowiadają o motywacji, że „chcieli zobaczyć jak to jest” i sami „zapisali się na tenis”. Tym trzecim gorąco polecam wyjście na kort i choćby próbę odbicia zagrania ich własnego dziecka. Jeśli się uda trafić w piłkę – tak, tę z zieloną kropką – to będzie znak, że warto spróbować więcej. Choć wcale nie ma gwarancji powodzenia… Ale z czasem może się wciągną i zaczną trenować, grać, a może nawet startować w turniejach. I w rezultacie będą mogli się solidaryzować z własnym dzieckiem trenującym tenis oraz startującym w zawodach. Solidaryzować poprzez walkę. Bo „Jeśli solidarność – to tylko walcząca!”

Autor zdjęcia: Małgorzata Jeremin-Mazurkiewicz, absolwentka I Liceum im. Mikołaja Kopernika w Łodzi, organizatorka pierwszego „Turnieju tenisowego Kopra”, niegdyś zawodniczka MKT Łódź z rankingiem PZT w kategorii U14.

Arkadiusz Jadczak

Dodaj komentarz