Site Loader
Father and son

Bycia mądrym rodzicem dziecka-sportowca trzeba się nauczyć. Nawet – a może w szczególności, gdy samemu kiedyś trenowało się sport i nosi się w pamięci demony z przeszłości, kiedy obok nas – dzisiaj rodziców, a wtedy dzieci – stali … nasi rodzice, a ich złote rady doprowadzały nas do szewskiej pasji.

Jest to taki sam proces jak w przypadku nauki gry w tenisa – wymaga ogromnej chęci, cierpliwości, pokory, pieniędzy i czasu. Ten ostatni jest zasobem nieodnawialnym, można go stracić bezpowrotnie, nie da się go odzyskać więc tym bardziej trzeba go szanować i szkolić się efektywnie. Coachingu rodzicielskiego można uczyć się na błędach, z mądrych książek, Internetu, albo po prostu iść na całodniowe szkolenie. Ja wybrałem tę drugą drogę i zapisałem się na szkolenie PZT „Wzorowy Rodzic”, na którym kilku praktyków: Trener Główny Tomasz Iwański, psycholog U14 Ewa Serwotka, Wiceprzewodniczący Kolegium Sędziów PZT Krzysztof Malczyk, trener reprezentacji Pucharu Davisa Mariusz Fyrstenberg i główny metodyk PZT dr Piotr Unierzyski oraz jedna doświadczona mama znanego młodego tenisisty – Joanna Kaśnikowska – w krótkich żołnierskich słowach opowiedzieli o roli rodzica w pracy z małym lub młodym tenisistą – zarówno tej konstruktywnej jak i destrukcyjnej.

No więc chciałbym pochwalić organizatorów tego eksperymentu. Dlaczego eksperymentu? Bo inicjatywa jest dość nowa i pionierska. To póki co pilotaż. Czas pokaże jak to się sprawdziło. Ten nowy program pod nazwą „Wzorowy Rodzic” ma na celu profesjonalne przygotowanie kilkudziesięciu rodziców do coachingu rodzicielskiego, tak, aby mogli zgodnie z regułami sztuki i … przepisami – raz na jeden set podejść do zawodnika (czy to w przerwie między gemami czy po zakończonym secie, ewentualnie w trakcie przerwy medycznej lub na toaletę wywołanej przez przeciwnika).

No dobrze. Co można powiedzieć dziecku przez 60 sekund, bo tyle czasu dostanie coach-rodzic na rozmowę, ewentualnie trochę dłużej gdy o przerwę poprosił przeciwnik z powodu medycznego lub konieczności udania się do toalety? Wszystko zależy od nas, rodziców – naszego nastawienia i możliwości, a przede wszystkim planu jaki mamy na tę rozmowę. Bo bez planu chyba lepiej nie wchodzić na kort… Ta rozmowa ma tylko i aż prowadzić do pozytywnych efektów: powrotu dziecka do równowagi emocjonalnej, przekazać wsparcie zawodnikowi, podtrzymać korzystne nastawienie i last but not least: wzmocnić w zawodniku przekonanie o własnej skuteczności.

Dzisiaj dzięki temu szkoleniu zrozumiałem, że to właśnie rodzic jest najlepszym, a na pewno najważniejszym psychologiem sportu dla swojego dziecka-sportowca, mogącym magicznie wpłynąć na jego Koncentrację, Opanowanie i Pewność siebie. Czyli dać zawodnikowi KOPa :-). Albo wręcz przeciwnie: psując wszystko złym podejściem, nerwową rozmową, mimiką, gestem, postawą w trakcie tych kluczowych 60 sekund. Lub co gorsza: przekazując rady jako domorosły trener. Trenerowi oddajmy to, co trenerskie, a rodzicowi zostawmy to, co rodzicielskie 🙂

Stick to your game plan – czyli: trzymaj się swojego planu gry! To najbardziej chyba uniwersalna porada, którą może usłyszeć zarówno zawodnik jak i … jego rodzic. A plan jest prosty: nie zepsuć. Warto się zatem dwa razy zastanowić nim skorzysta się z tego przywileju. Tak jak trening ma być samodoskonaleniem zawodnika, tak i coaching rodzicielski będzie dla mnie samodoskonaleniem jako rodzica, rodzajem gry, jaką muszę toczyć sam ze sobą, aby zapanować nad emocjami, skoncentrować się i nastawić na zadanie, którym będzie … wyjście na 60 sekund do mojego syna podczas turnieju, aby z nim porozmawiać jako jego coach-rodzic. I nie zepsuć.

Nie wiem czy wyjdę. Szczerze? Zobaczę. Spróbuję, ale może nie od razu. Ale dzięki temu szkoleniu i quasi licencji będę mógł to zrobić. Dlatego się na to zdecydowałem. Nie wiem czy będę Wzorowym Rodzicem (Wzorowym Uczniem już byłem w podstawówce i nic dobrego z tego nie wyszło ;-)), ale od dziś będę na pewno dużo bardziej świadomym rodzicem, który dysponuje narzędziem – gotowymi schematami rozmowy, konkretnymi wskazówkami jak taki coaching przeprowadzić. I mam świadomość, że to broń obusieczna, po którą trzeba sięgać ostrożnie, odpowiedzialnie i korzystać z niej z umiarem. Potrzebna jest cierpliwość i pokora.

Cieszmy się, że można z takich opcji skorzystać dzięki PZT – a nasze dzieci niech się cieszą tenisem! Reszta wyjdzie na korcie, a za kilka lat okaże się, czy pierwsi śmiałkowie, którzy poddali się eksperymentowi – przeżyli ;-), podobnie jak obiekty ich eksperymentu: dzieci-tenisiści. Dziękuję organizatorom i wszystkim uczestnikom za dyskusję, pytania, rozmowy w kuluarach i pozytywne wibracje. Do zobaczenia na turniejach! Vamos!

Arkadiusz Jadczak

Dodaj komentarz