Jeśli ktoś myśli, że podczas turnieju zmęczenie dopada tylko zawodnika – zapraszam go na najbliższy kilkudniowy wyjazd, żeby przekonał się sam ile wysiłku kosztuje opieka nad małym tenisistą.
Zaczyna się niewinnie…
czyli od turniejów klubowych i krótkich wizyt z telefonem w ręku, aby wykonać pamiątkowe zdjęcie dziecku. Kilkugodzinny turniej w innej części miasta angażuje już nieco bardziej – dochodzi choćby kwestia żywienia. Niby banał, ale gdzieś trzeba zjeść obiad (w pandemii: gdzieś zamówić obiad z dowozem). Ale bywa i tak, że podczas turnieju dużo się dzieje, trzeba pilnować kiedy dziecko wejdzie na kort (w praktyce nigdy nie wiadomo kiedy wejdzie i trwa tzw. „czuwanie”, ciągłe ustalanie kiedy „puszczą” mecz, na którym korcie, czy przeciwnik już skończył, itd), pilnować, by zamiast szaleństw z rówieśnikami odpoczęło między meczami, by nic złego się nie stało (dzieci – szczególnie chłopcy – mają bardzo różne pomysły kiedy są w grupie) i w efekcie nie ma kiedy zjeść 😉 Rodzic – niczym kucharz na statku – je zazwyczaj ostatni…
Wycieczki do innego miasta
No i w końcu pojawia się turniej wyjazdowy czyli wycieczka na cały dzień lub jego większą cześć do pobliskiego miasta. I tu już po dniu pełnym wrażeń, staniu przy korcie, pilnowaniu dziecka między meczami, karmieniu go prowiantem, pojeniu, ubieraniu, rozbieraniu, robieniu szybkich zakupów w pobliskim sklepie spożywczym lub jeżdżeniu na stację paliw do sklepu – często nie bójmy się tego napisać: spełnianiu jego życzeń – po dniu pełnym stresu, napięcia, emocji sportowych, złości lub radości albo jednocześnie złości i radości – rodzic siedzący za kółkiem w drodze powrotnej pokonuje to 50 lub 100 kilometrów jakby wracał z drugiego końca Europy i miał za sobą kilkanaście godzin jazdy… Jazda zaczyna się, gdy turniej jest daleko, zaczyna się w sobotę rano i trzeba na niego wyjechać już w piątek po pracy (co w praktyce oznacza po całym tygodniu pracy…). Sobotni poranek i śniadanie przy „szwedzkim stole” w hotelu to taki jedyny moment podczas wyjazdu, kiedy człowiek czuje się wypoczęty 😉 Jest energia, ożywienie, nadzieja i zapał – podczas trudnego powrotu po całym dniu, gdy do domu dociera się bardzo późną nocą – jest resztka sił, totalne zmęczenie i co najciekawsze ból mięśni jakbyśmy my sami, a nie nasze dzieci, biegali cały dzień z rakietą w ręku i walczyli na korcie… A gdy wraca się po dwóch dniach turnieju, na zegarze jest właśnie 22.11 a do domu jeszcze daleko – nie pomaga nawet radość z wygranej lub dobrego miejsca zajętego przez dziecko w turnieju. Nie pomaga też świadomość, że jutro odpoczniemy. Nie odpoczniemy bo „jutro” to poniedziałek, a to oznacza pracę, obowiązki zawodowe i szereg nowych zadań w domu. Trzeba się zatem ogarnąć, skoncentrować, zacisnąć zęby i dowieźć bezpiecznie do domu zawodnika śpiącego na tylnej kanapie samochodu 🙂
I ty zostaniesz kucharzem!
Z czasem, podczas kilkudniowych turniejów lepiej jest wynająć apartament i samemu przygotowywać posiłki. Wtedy szuka się czegoś najbliżej kortów, gdzie właśnie odbywa się turniej. Owszem – w hotelu wszystko nam podadzą, ale nie zawsze godziny posiłków są optymalne, a poza tym gotując samemu w apartamencie mamy lepszą kontrolę nad tym co dziecko zje i jesteśmy w stanie dopasować potrawy pod jego aktualne potrzeby, życzenia, pod przerwę w rozgrywkach wreszcie. Śniadania, obiady wpierw robione, a potem podgrzewane na szybko bo właśnie jest przerwa i okazja by je zjeść, i wreszcie kolacje, które po całym dniu grania i wysiłku dziecka okazują się kluczowe. Do funkcji kierowcy, opiekuna, coacha, trenera mentalnego, masażysty, rodzicowi dochodzi jeszcze rola kucharza / dietetyka. Niby wszystko to robimy na co dzień w domu, ale jakimś dziwnym trafem podczas turnieju wszystkie te czynności kosztują dwa razy więcej energii i powodują, że po turniejowym dniu największym marzeniem jest prysznic i pójście spać najlepiej punktualnie o 22.00. Następnego dnia czeka nas kolejny trudny dzień, a nasze dziecko kolejny trudny dzień rywalizacji na korcie. Tylko, że wtedy najczęściej słyszę wypowiedziane cichym głosem: „Tato, zrobisz mi masaż?”. Więc zasypiam raczej o 22.30 odurzony oparami maści Bengay, marząc by śniło mi się coś innego niż mecz tenisowy…
Wyższa szkoła jazdy
A to dopiero początek… Kiedy słucham opowieści znajomych, którzy jeżdżą z dziećmi U12 na trzydniowe turnieje z, których wraca się nie w niedzielę – jak w przypadku turniejów U10 – tylko w poniedziałek w nocy, kiedy wspomnę jak moi znajomi w czasie pandemii podczas turniejów odbywających się zimą marzli w samochodzie wyproszeni przez organizatorów z hali, w której mogli przebywać tylko zawodnicy, gdy starsi stażem rodzice tenisistów U14 i U16 opowiadają o tygodniowych turniejach, wyjazdach zagranicznych, podróżach camperem na liczne turnieje odbywające się w Europie – myślę sobie o tych wszystkich rodzicach jako kluczowych członkach teamu. Owszem – nie znają się na tenisie (choć z czasem znają się coraz bardziej), sami nie są sportowcami (choć z czasem zaczynają grać w tenisa amatorsko by zobaczyć jak to jest), nie trenują dzieci (choć słuchają trenera – a przynajmniej powinni – i są w nim w stałym kontakcie podczas turnieju) – ale za to robią kawał dobrej roboty. Są z dzieckiem przez cały turniej, kibicują mu, wspierają je, karmią, opiekują się nim, dodają mu otuchy po przegranym meczu, dodają mu energii po wygranym meczu by następny poszedł jeszcze lepiej. Rodzice stanowią filar teamu tenisowego, którego oczywiście najważniejszym elementem jest ich dziecko, czyli mały zawodnik, potem trener – ale bez rodziców i ich zaangażowania raczej nic by się nie udało. Dlatego przynajmniej ode mnie wszystkim rodzicom młodych tenisistów (oraz innych sportowców) należy się dyplom i medal za zaangażowanie. Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie co przeszli rodzice Huberta Hurkacza, Igi Świątek, Agnieszki Radwańskiej, Jerzego Janowicza i dziesiątek innych tenisistek i tenisistów, którzy nim rozpoczęli swoje kariery zawodowe – spędzili w tourze kilkanaście lat jeżdżąc po Polsce, Europie w towarzystwie swoich dzieci. Ktoś powie: przecież to obowiązek rodzica opiekować się dzieckiem. Jasne. Jeśli ktoś myśli, że podczas turnieju rodzic opiekujący się małym sportowcem odczuwa tylko zmęczenie – zapraszam go na najbliższy kilkudniowy wyjazd, żeby przekonał się sam ile jest z tego satysfakcji i radości 🙂
P.S. Zdjęcie przedstawiające dwóch ojców dziesięcioletnich tenisistów zostało wykonane w przerwie między meczami podczas turnieju Tenis 10. Autor: Agata Kaus-Bartnik.